czwartek, 5 stycznia 2017

Co zjeść? Hiszpania - Galicja


Wakacje 2016 spędziliśmy w Galicji, północno-zachodniej części Hiszpanii, tuż przy granicy z Portugalią. Wypad nie za długi, bo jedynie 6 dniowy, ale pozwolił nam całkowicie "wyżyć" się kulinarnie i smakowo. Region przede wszystkim słynie z owoców morza (ze względu na swoje położenie), jednakże udało nam się spróbować wielu rodzajów tapas.




To jak przeżywamy nasze eskapady pod względem kulinarnym, jest całkowicie połączone z tym, jak podróżujemy. Nie interesują nas nigdy drogie hotele, czy restauracje z gwiazdkami Michelina. Chcemy spróbować czegoś lokalnego, w rozsądnej cenie. Nie będę ukrywała, że najlepiej w poszukiwaniu konkretnych miejsc pomaga nam aplikacja TripAdvisor. Wolimy wcześniej sprawdzić czego możemy się spodziewać i gdzie możemy naprawdę dobrze zjeść, szczególnie jeśli w danym mieście spędzamy tylko 1 noc.
Powyższy obrazek idealnie pokazuje to, jak wyglądają nasze podróże :)

 Galicyjski styl życia w znacznym stopniu różni się od naszego. Późno się wstaje, nie ma pośpiechu, w ciągu dnia sklepy zamykane są z powodu siesty. Za to wieczorem miasta ożywają. Kiedy chcieliśmy po przyjeździe, o 20-stej zjeść kolację - nieomal zostaliśmy wyśmiani. O tej porze można wypić drinka i zjeść dołączane do niego przekąski (chipsy, małe kanapeczki, orzeszki, kiełbaski) w cenie. Kuchnie otwierają się po 21 i serwują istne cuda. Wszyscy wychodzą wtedy z domów i wraz z przyjaciółmi celebrują. Kiedy zobaczyliśmy to pierwszego wieczora, od razu wiedzieliśmy czemu tak trudno w centrum miasta/miasteczka znaleźć sklep spożywczy - oni po prostu nie gotują! Kolejna ważna rzecz - warto w telefonie mieć słownik języka hiszpańskiego, choćby po to, żeby wiedzieć co jest w menu. Angielskich menu brak, a i kelnerzy nie zawsze rozumieją.


Pierwszym miastem, w którym spędzaliśmy czas było Vigo. Miasto z przeogromnym portem i bardzo dobrym jedzeniem.  Jednym z miejsc, które tam odwiedziliśmy było Tapas Areal.
Menu oczywiście jedynie po hiszpańsku.

Miejsce słynie z przepysznych tapas (czyli niewielkich przekąsek). Czy były niewielkie jak nazwa wskazuje? Oj nie. Przepyszna sałatka ziemniaczana, mega dobra tortilla (UWAGA! Hiszpańska tortilla to omlet, a nie placek) i przede wszystkim - wspaniale zrobione przegrzebki. Nie zdążyliśmy sfotografować wszystkiego, z racji naszego przeczekanego przez Hiszpanów głodu. Ale to miejsce zdecydowanie jest godne polecenia i powrotu.

 A to moje przegrzebki i resztki sałatki w tle.


Drugim pysznym miejscem, zaraz przy porcie była Taperia StefanyBardzo miła obsługa, a jedzonko smakowało bardzo dobrze. Nie mieliśmy za wiele czasu, ale udało nam się spróbować kiełbasek w cydrze i ziemniaków z serowym sosem. Wizualnie mogą nie być najpiękniejsze, ale warte są skosztowania.

Jeszcze jedna ciekawa rzecz o Vigo - z racji, że jest miastem portowym, nietrudno było tam o owoce morza. Mają tam nawet ulicę, gdzie bezpośrednio od sprzedawcy można kupić ostrygi, a następnie zjeść je w wybranej restauracji.


Kolejnym miejscem, w które udaliśmy się podczas nasze podróży po Galicji była Pontevedra. Miasto, które całkowicie zauroczyło mnie swoją prostotą, kamienną zabudową i ciszą. Mimo, że mniejsze niż Vigo, było bardziej otwarte na turystów.  

Miejsce, które możemy polecić z ręką na sercu to Badiana Tapas (#tapasforlife). Ceny nie były wygórowane, kelnerka mówiła po angielsku (wreszcie!) a jedzenie... Było niesamowite!
Skusiliśmy się na ośmiornica w tempurze, krokiety z szynką i marynowaną, wędzoną jamon iberico z solą, wasabi, pastą paprykową i sosem teryaki. 


  Do tej pory jak wspominam te pyszności, mimo iż nie do końca zdrowe - ślina mi cieknie!

Poniżej dwa inne zdjęcia z Pontevedry. Na pierwszym dowód, że chipsy do przekąszenia podawane są prawie zawsze. Wyjątek stanowiło całkowicie turystyczne Santiago de Compostela, gdzie już jednak trzeba było zamówić więcej, niż tylko kawę.


 Druga fotka to nasze typowe hiszpańskie śniadania. Widać na niej też kawałek tradycyjnego galicyjskiego ciasta migdałowego - tarta de Santiago.





Trzecim przystankiem na naszej mapie było wcześniej wspomniane Santiago de Compostela. Wszystkim znane miejsce kultu, miasto całkowicie turystyczne (nie. nie doszliśmy tam na nogach.) Po małej, przytulnej Pontevedrze, zderzenie z rzeczywistością. Przepełnione restauracje, wyższe ceny - bardzo ciężko było znaleźć coś dobrego. 

Z tradycyjnych potraw, udało nam się spróbować empanady, czyli pieczonego ciasta drożdżowego nadzianego tuńczykiem i pomidorami (z widokiem na katedrę)

 

 Trafiliśmy także do miejsca Pulperia Garcia, w centrum starego miasta Santiago. Ośmiornice były przygotowywane tam "na bieżąco", wyciągane z wielkiej beczki i krojone przy otwartej kuchni. Moje obecnie idące w stronę wegetarianizmu serce trochę boli na samą myśl. Wspominając jednak smak tej ośmiornicy, na pewno była ona najlepiej przygotowana ze wszystkich, które zjadłam w Hiszpani (nie pokazujemy wszystkich, aby nie być nudnym). Partner, z racji, że za owocami morza nie przepada, wybrał ziemniaki z sosem curry.



 Oprócz jedzenia, udało nam się spróbować tradycyjnego alkoholowego napoju zwanego quiemada. Szukaliśmy możliwości zobaczenia tego rytuału w poleconych miejscach, które niestety były zamknięte. Podczas tej wędrówki trafiliśmy do baru, gdzie właściciel nie tylko zaserwował nam ten tradycyjny, palony alkohol, ale także odprawił zaklęcia odganiające złe duchy!



Ostatnią rzeczą wartą wspomnienia jest targ w Santiago. Pierwszy raz udało nam się zobaczyć taki prawdziwy targ z żywnością. Można tu było zakupić świeże warzywa, ale także wiele gatunków ryb, żyjących (brrr) owoców morza, mięsa czy serów. Żałowaliśmy, iż bagaż mieliśmy już wypchany do granic możliwości...



 Podsumowując, nasza wycieczka do Galicji była... pyszna. Mogę z całą pewnością potwierdzić, że kuchnia galicyjska zasługuje na swoją wielką sławę. Nie jest drogo, nie jest też wielce wykwintnie, jednakże świeżość i jakość produktów całkowicie przebija wiele innych miejsc w Europie. I jeśli ktoś jest fanem owoców morza - to miejsce dla niego.
 

1 komentarz :